Powiedzmy to sobie otwarcie. Każdy ambitny gitarzysta chciał być kiedyś “najlepszy na świecie”, albo chociaż przegonić kolegę, z którym nieformalnie rywalizował. Nic trudnego. Mam na to sposób, a co ciekawsze – zaraz Ci go zdradzę.
Jeśli znajdujesz się w innej grupie i nigdy z nikim nie rywalizowałeś, wybacz. Pisałem o sobie. Jako nastolatek z włosami po pachy (kiedyś naprawdę ich tyle było) i dziewiczym wąsem, poznałem Dream Theater i od tamtej pory chciałem być jak Petrucci. Szukałem wszelkich możliwych opcji na to, aby grać lepiej, szybciej, bardziej rozumieć harmonię, rytm, aranżację, kompozycję. Wszystko.
Dlatego skakałem od nauczyciela do nauczyciela, od szkoły do szkoły. Zawsze kiedy czułem, że moje środowisko stawia mi za mało wyzwań – uciekałem gdzie indziej.
Retrospekcja
Na początku byłem uczniem obecnego gitarzysty Vader, Marka Pająka – to u niego uwierzyłem, że mogę coś zdziałać z elektrykiem. U Marka Raduli doświadczyłem czym jest improwizacja i pokochałem gitarę, jak nigdy wcześniej. Krzysztof Błaś pomógł mi odkryć bardziej zaawansowane skale i harmonie, które potem rozwijałem pod okiem Artura Lesickiego, u którego zresztą uczę się po latach ponownie. U Jacka Królika zdobyłem podstawy solidnej techniki. To dzięki niemu zrozumiałem jak właściwie pracować nad pracą i ułożeniem rąk. Nagrywając na Jamajce z Rannoyem Gordonem (gitarzystą Stevena Marleya), odkrywałem od początku piękno prostoty, a jamując w ogrodzie Earla Chinna Smitha, doświadczałem muzyki jako formy duchowej komunikacji. Koncertując na Cyprze i w Egipcie musiałem w kilka dni nauczyć się wykorzystywania gitary w muzyce pisanej na instrumenty ćwierćtonowe. Obecnie studiuję jazz, wciąż po omacku poruszając się w tej, niecodziennej dla mnie, stylistyce.
W tym samym czasie zagrałem ponad 550 koncertów w 5 krajach świata i nagrałem naście płyt. Grałem lub nagrywałem m.in. z Bednarkiem, Krzysztofem Cugowskim, Mesajahem, Ras Lutą, Capletonem, Natalią Niemen, Deanem Fraserem, Jahcoustixem, Sarą Lugo, The Tamlins i wieloma innymi artystami. Każdy wspólnie wydobyty dźwięk w jakiś sposób mnie kształtował. Każdy wpływał na moje postrzeganie tak świata, jak i samej muzyki/gitary.
Kiedy myślę o tym teraz, wiem że przez wiele lat motywowała mną…
Rywalizacja
Przez pół życia stawiałem sobie cele bycia lepszym od X, zdobycia większej wiedzy niż Y, bycia najmłodszym, który Z itp. Dziś wiem, jak wielką krzywdę w ten sposób sobie robiłem.
Pomimo wszystkiego, co w stosunkowo młodym wieku udało mi się osiągnąć, w końcu rozumiem, że nie było to warte wszystkich stresów i negatywnych emocji, które temu towarzyszyły. Bowiem potrzeba udowadniania światu czegokolwiek ma swoją ciemną stronę, czyli… niską samoocenę i brak poczucia własnej wartości.
Przez wiele lat żyłem w poczuciu gorszości. Przez wiele lat czułem potrzebę udowadniania światu, że mam prawo do marzeń, które mnie jeszcze przerastają. Choć większości chwastów udało mi się pozbyć, tak naprawdę do dziś walczę z przesadną samokrytyką, która często nie pozwala mi się cieszyć z drobnych sukcesów i osiągnięć. Piszę o tym, bo w wielu swoich uczniach i czytelnikach, widzę tę samą iskrę, to samo zachłyśnięcie się instrumentem i ogromem możliwości, tą samą wiarę w podbicie świata. A to ważne, aby wiedzieli, że…
Świata nie trzeba podbijać
Żadna forma sztuki to nie zawody sportowe i choć czasem rywalizujemy w ramach różnych festiwali, konkursów to należy pamiętać, że w muzyce dla każdego, kto w kieruje się sercem i miłością, jest miejsce.
Inny gitarzysta nie jest twoim konkurentem lub co gorsza wrogiem. To człowiek, który często dzieli te same cele, marzenia, problemy. Razem możecie uczyć się szybciej, lepiej i przyjemniej. Razem osiągniecie więcej w krótszym czasie.
Możliwość zagrania na jamie z zawodowym, lepszym od ciebie składem to nie powód do stresu i udowadniania czegokolwiek. To szansa na tworzenie muzyki z kimś kilka poziomów wyżej, skutkująca garścią inspiracji i wiedzy nad czym jeszcze powinieneś popracować.
Ilość koncertów i składów, w których grasz nie jest sama z siebie powodem do dumy. To twoje zaangażowania i umiejętność współpracy z innymi ludźmi jest tym, co naprawdę się liczy.
Ilość fanów i osób, które przychodzą na koncert niemal nie ma znaczenia. Ważne jest to, czy czerpiesz radość z grania tego samego materiału, z tymi samymi ludźmi po raz 83 (albo i dalej).
Tajemnica bezkonkurencyjności
Obiecałem receptę na bezkonkurencyjność i słowa dotrzymam. Chcesz wydostać się z wyścigu szczurów? Po prostu przestań biec.
Traktuj innych muzyków (gitarzystów), jako wsparcie dane od Boga/losu/przeznaczenia, czy czegokolwiek w co wierzysz. Wspólnie kroczycie w podobnym kierunku. Być może jesteście razem tylko na chwilę. Być może wasze ścieżki będą się przecinać do końca życia. Tak czy inaczej – nic nie dzieje się przez przypadek, a za wszystko trzeba być wdzięcznym.
Muzykę gra się z ludźmi i dla ludzi i jeśli naprawdę chcesz być bezkonkurencyjny – przestań rywalizować.
Muzykę gra się z ludźmi i dla ludzi i jeśli naprawdę chcesz być bezkonkurencyjny – wypisz się jeszcze dziś z tego chorego “konkursu”. Nie rywalizuj, nie ścigaj się. Baw się i ciesz tym co masz, chętnie sięgaj po nowe rzeczy, bądź otwarty na nowe możliwości, okazje i pamiętaj, że muzyka, choć wielka i wspaniała, nie jest jedyną rzeczą, na jaką warto się skupiać w życiu.
Czego Wam i sobie życzę… 😉
Cześć, jestem tutaj po raz pierwszy na tym blogu/poradniku/stronie, cokolwiek uważasz, czym ten artykuł dokładnie jest. Powiem wprost, bez owijania w bawełnę — ciąży nade mną nieokreślony strach. Strach przed tym, że za mało gram na gitarze, ze względu na brak wolnego czasu. Codziennie staram się grać po dwie godziny, czasami nawet po trzy, choć to drugie niestety niezbyt wychodzi. Chodzę do szkoły, teraz stoję przed wyborem liceum i jest to ważny czas. Mam dobre oceny, ale wiem, że aby się dalej utrzymać na takim poziomie, muszę zakuwać i zakuwać. Moja gitara elektryczna jest dla mnie czymś naprawdę ważnym. Ostatnio,… Czytaj więcej »
Kieruj się tym co lubisz robić. Jestem żywym przykładem na to że jeśli lubisz grać i się uczyć, to można połączyć trudne technikum i granie na gitarze po parę godzin dziennie.
Da się, da się. Wiem z autopsji. Choć u mnie nie obyło się bez strat w ocenach 😉
Zabawne, bo ostatnio na akademii rozmawialiśmy o zasadzie 10 tys. godzin 🙂 Wpadnij na streama w niedzielę. Postaram się odnieść do Twojego komentarza:)
Nom. Chyba przez to, zrobiłem sobie 2 lata przerwy. Grywałem już w zespołach i za każdym razem chciałem być takim control freakiem. O ile w pierwszym zespole nie było to aż tak widoczne, bo mocno przewyższalem kolegę gitarzystę swoim poziomem gry i to tak naturalnie wyszło. Ale w drugim już byłem tym słabszym technicznie, co z moją chęcią bycia “och” “ach” spowodowało zakończenie naszej zabawy po 3 próbach zaledwie. Teraz wiem, że powinienem mieć to w dupie i robić swoje xD. Także z tą myślą i innym podejściem przymierzam się do sklecenia nowej ekipy ;).
Super Rafał, trzymam kciuki. Zabawa przede wszystkim 😉
Naprawdę fajny i pouczający artykuł. Ja od początku nauki gry starałam się być lepsza od tych znanych osobiście lub z Internetu gitarzystów. Ciągle chciałam kupować kolejne książki o tematyce gitar i czytałam masę poradników. Teraz wiem, że to niepotrzebne. Dziękuję 🙂
Oj Marta to mamy tak samo. Właściwie to kiedyś pękła mi półka, na której trzymałem wszystkie książki, kserówki, szkółki i płyty DVD z gitarowymi materiałami. Prawda jest taka, że w całości przerobiłem może kilka… Grając najważniejsze jest, by znaleźć swoją “szkołę gry”, która jest dla Ciebie wygodna i którą lubisz. A potem musisz ją tylko stale ulepszać i wprowadzać na wyższy poziom. Fajnie, że czytasz dalej 🙂 Do zobaczenia!